Raz na wozie, raz pod wozem...
Niestety tak to już jest, że gdy cieszymy się z jednych rzeczy, za moment tę radość potrafią zepsuć inne:(((
W środę telefon z Urzędu Miasta - mamy klepnięte pozwolenie na budowę. W końcu... Hurraaaaaa!!! Jeszcze się tylko uprawomocni i można startować z budową!!!
Na piątek mąż zamówił pana z koparką, żeby ściągnąć wierzchnią warstwę ziemi pod geodetę. W piątek rano pognaliśmy jak na skrzydłach na naszą działeczkę, pan koparkowy przyjechał punktualnie co do minuty, wjechał na nasze włości i ... ZONK!!! Teren po świątecznych ulewach był tak nasiąknięty, że tylko udało się ściągnąć ziemię na samym przodzie (w tym miejscu mamy zamiar utwardzić teren pod wjazd ciężarówek z materiałami na budowę). Dalsze ściąganie humusu nie miało sensu, bo kopara grzęzła w ziemi. Koparkowy skasował 200zł, zostawiając działkę w stanie totalnej rozpierduchy, a na domiar złego, po południu nastąpiło olbrzymie oberwanie chmury i teraz działka wygląda jak pocięta siecią kanałów wypełnionych wodą. Nawet nie chce mi się zamieszczać zdjęć, bo tak mnie ten widok denerwuje.