Po niedzielnym, całodniowym deszczu czekało nas (a właściwie mojego Męża i Tatę) nielada wyzwanie.
Nasz dół, służący do zbierania wody, niestety wylał i woda rozlala się po całej powierzchni w miejscu, gdzie ściągnięto humus. Moi Panowie w czasie, gdy byłam w pracy zabrali się dzielnie za wylewanie wody wiadrami. Praca niestety żmudna, a i efekty mało widoczne:((, ale dla chcącego nic trudnego i w związku z tym Panowie udali się do "leroyka" celem zakupu pompy wodnej. Jak postanowili, tak zrobili. Po kilku godzinkach pompowania można już było chodzić po wydarniowanej powierzchni (niestety, fotek tym razem nie będzie, bo zapomniałam aparatu:((()
Ulżyło nam bardzo, ale tylko na chwilkę, bo za moment pojawił się NOWY WIEEEEEEEEEEELKI PROBLEM. Wystarczył ułamek sekundy, chwila nieuwagi i nasz Synuś, tak wspaniale bawił się w samochodzie mojego Taty, że odruchowo zatrzasnął drzwi pojazdu, a kluczyki znajdowały się w środku... Wprawdzie maluch nie miał do nich dostępu, ale mieliśmy niezłego stresa, bo niestety nie dysponowaliśmy zapasowym kompletem. Sytuacja wyglądała dosyć komicznie (patrząc z perspektywy czasu, bo wtedy wcale nie było mi do śmiechu) - na zewnątrz grupa spanikowanych dorosłych, próbująca nakłonić prawie trzylatka do tego, by wyciągnął do góry bolce zabezpieczające drzwi, a wewnątrz dzieciak znudzony całą sytuacją, można powiedzieć śmiało, siła spokoju. Niezły kontrast... Na szczęście obyło się bez wybijania szyby. Zadzwoniłam po Brata, który za pomocą sznurka otworzył drzwi autka. Uffff, ale się najadłam strachu...
A po zdarzeniu, kiedy tłumaczyłam maluszkowi, że nie wolno zamykać drzwi w samochodzie, kiedy siedzi w nim sam, Synuś stwierdził z rozbrajającą szczerością, że cytuję: " jakbyście mnie nie wyciągnęli, to całą noc bym sobie siedział sam i działki pilnował..."